Norymberga

Blog
09 lip, 2019

Taki dylemat: czy coś po sobie zostawić, czy lepiej nic, wcale? Ludzie na ogół nie mają z tym problemu: chcą zostawić majątek, książki, drzewa i dobrą pamięć zamiast śmieci, długów i złych wspomnień. Ale może lepiej nie zostawiać nic, nie obciążać nikogo własnym archiwum, bagażem nostalgii, kłopotliwym dziedzictwem, śladem węglowym i niebiodegradowalnymi szczątkami? Rozmyślania o życiu ekologicznym i śmierci „zero waste” będą jednak zawsze wplątane w aspiracje dotyczące władzy, wywierania wpływu i w przecenianie znaczenia pamięci. Nawet jeśli jest się zwykłym człowiekiem, a co dopiero jeśli jest się tyranem.

Tyrani – takie zapomniane słowo, które dzisiaj wraca do łask – nie mają podobnych dylematów: chcą rzeczy wielkich i nieodwracalnych, by pozostał po nich niezatarty ślad w społeczeństwie, w prawie, w architekturze, w historii. Im większy tyran, tym głębsze koleiny ciągną się za nim przez dziesięciolecia, przez wieki. Jeśli Trump zbuduje swój słynny mur, pewnie będzie go widać z kosmosu jeszcze wtedy, gdy pamięć o obozach koncentracyjnych dla dzieci odebranych rodzicom na granicy z Meksykiem stanie się już tylko tematem komentarzy neutralnych mądrali („nie wiemy wszystkiego”) oraz oświadczeń negacjonistów („jakie tam obozy, to pensjonaty były”).

Wobec podobnych murów różne są strategie – czasem się je burzy do szczętu jak Mur Berliński trzydzieści lat temu, czasem się z nich korzysta jak z cerkwi Wasyla Błogosławionego, czasem się je przerabia na muzea jak Tower of London. I już nie liczy się ofiar, jakie pochłonęły, zbrodni, jakie oglądały, i wynaturzeń władzy, która powołała je do istnienia. Budowle tyranów – jeśli pamięć tyranii jest świeża – to zatem dla współczesnych zadanie nie lada: burzyć, adaptować czy zostawić, jak jest?

W Norymberdze na Terenie Zjazdów Partyjnych NSDAP (Reichsparteitagsgelände), który obejmuje kilkanaście kilometrów kwadratowych, znajduje się między innymi Hala Kongresowa naśladująca rzymskie Koloseum, tylko większa; Zeppelinfeld wraz z wielką kamienną trybuną oraz szeroka na czterdzieści metrów aleja dla parad wojskowych. Te inwestycje nie zostały ukończone, budowę innych przerwano, a cały teren – wydarty miastu – pozostaje dzisiaj osobliwym parkiem tematycznym poświęconym władzy, jej bucie, okrucieństwu, głupocie, pysze, brutalności, szaleństwu i... przemijalności.

Wszystko pozostawiono tam właściwie tak, jak było: szeroka bezużyteczna aleja prowadzi donikąd, kamienne stopnie trybuny na polu zjazdowym porastają chwasty, na terenie Hali Kongresowej, której mury także z wolna przejmuje roślinność, porzucono kilkanaście wraków samochodowych.  Tylko w północnym skrzydle tego niby-Koloseum zrobiono świetne muzeum, które opowiada historię nazizmu – od pierwszych nieudanych prób zdobycia władzy przez Hitlera, jego późniejsze sprytne manewry i udane prowokacje, pozyskanie frenetycznego poparcia w społeczeństwie, przez zbrodnie wojenne, ludobójstwo, aż po proces norymberski. Historia opowiedziana z punktu widzenia strategii zdobywania władzy i metod jej umacniania budzi zgrozę. Bo jakkolwiek żywimy przekonanie, że to się nie może powtórzyć, że nikt na coś takiego już się nie nabierze, to przecież oglądamy dziś polityków-kuglarzy, którzy usilnie próbują nas w to wrobić. I jednak wątpliwym pocieszeniem jest to, że prędzej czy później ich niedokończone mury porośnie trawa i mniszek lekarski.

JK

Udostępnij