Cezary Tomaszewski

Sanatorium ma swoje miejsce w kulturze europejskiej, które pozwala mu funkcjonować jako czytelny znak specyficznej czasoprzestrzennej konfiguracji. W dwóch najsłynniejszych literackich sanatoriach, Berghof z Czarodziejskiej góry Thomasa Manna i Schulzowskim Sanatorium pod klepsydrą czas wypada ze swoich zwyczajnych kolein i przestaje działać w sposób znajomy i zrozumiały, a miejsca wydają się mieć siłę przyciągania, której nie sposób się przeciwstawić.

Kto się boi Gracjana Pana w Capitolu? Ci wszyscy, którzy we wpuszczeniu youtubera do teatru widzą atak na świętości. I boją się, że efektem będzie kupa na salonach. Niepotrzebnie!

Pojęcie teatru mieszczańskiego przez długie lata miało charakter stygmatu. Oznaczano nim wszystko to, co kojarzyło się z konserwą, oportunizmem, skostniałością, niewygórowanymi ambicjami i podlizywaniem się widowni. Fantazmat teatru mieszczańskiego jako wielkiego hamulcowego postępu stał się głównym wrogiem sztuki progresywnej. Przekonanie o jego sile i wpływowości utrzymywało się nawet wtedy, gdy teatr akademicki stracił ostatnie przyczółki.

Szał, długie kolejki, bajońskie sumy za bilety. Co do tego, że Tamara stanowiła u progu lat dziewięćdziesiątych bardziej salonową gratkę i wydarzenie towarzyskie niż dzieło artystyczne krytycy i krytyczki byli zgodni. Spektakl w reżyserii Macieja Wojtyszki otworzył sezon 1990/1991 w Teatrze Studio jako pierwsze powojenne przedsięwzięcie teatralne zrealizowane wyłącznie mocą prywatnego kapitału. Ale wyjątkowa była tu przede wszystkim konstrukcja tego – jak pisał Andrzej Wanat – zdarzenia.