Sama naukowość

Blog
08 sty, 2019

Spektakl Grotowski non-fiction (koprodukcja Teatru im. Kochanowskiego w Opolu i Wrocławskiego Teatru Współczesnego) udaje konferencję teatrologiczną. Aktorzy wcielają się w badaczy, którzy przygotowali artykuły do książki konferencyjnej poświęconej Grotowskiemu i teraz mają zaprezentować autoreferaty. Rzecz prowadzi prof. Krystyna Duniec, doświadczona moderatorka podobnych spotkań. Wyjdzie ze swej roli pod koniec przedstawienia, gdy zaczną się zbiorowe zadania aktorskie, nawet zaintonuje – bardzo ładnie – wspólne śpiewanie pieśni Ej, przeleciał ptaszek. Nie wiem, czy Roman Pawłowski, który dubluje z nią tę rolę, także śpiewa na scenie i nie jestem pewny, czy chciałbym to usłyszeć.

Najpierw jednak jakąś godzinę wypełnia konferencja, co do której nie wiadomo, czy ma być parodią czy portretem rzeczywistości. Zaczyna się prześmiewczo: Monika Stanek głosi egzaltowany bełkot pod przewodnim hasłem „Chcę być patrzona a nie widziana” i dla wzmocnienia argumentacji kompulsywnie obnaża biust. Potem jednak śmiech więdnie, a aktorzy stopniowo zdejmują z postaci komediową przesadę. Czyżby intencją twórców było dowodzenie, że histeryczne gesty, patetyczne tyrady, namaszczone głupstwa, pieniackie kłótnie i dowody kosmicznego rozkochania mówców w dźwięku własnego głosu nie są przedmiotem żadnego żartu tylko uwierzytelnioną kopią prawdziwego życia naukowego? No dobrze, tego się domyśla każdy, kto zaplątał się kiedyś w życiu przypadkiem na teatrologiczną nasiadówkę. Ale tak się obnażać przed postronnymi? I to jeszcze z rosnącą powagą sugerującą, że sceniczni uczeni wszystkie banały i oczywistości wypiętrzają z siebie w pełnym serio, z przytupem i przekonaniem, że odkrywają jakieś Ameryki? 

Spektakl zamyka Krystyna Duniec wzorcowym przemówieniem konferencyjnej moderatorki: mówi o nieocenionych pożytkach intelektualnych, płynących ze spotkania nauki ze sztuką, którego byliśmy świadkami. Nie próbuje choćby w pewnym stopniu zasłonić się autoironią. A mogłaby.

Wolę się nie domyślać, jakie miny mogą mieć ludzie, którzy w Opolu czy Wrocławiu kupili w kasie bilet na bądź co bądź przedstawienie teatralne. A dostali długi stół pokryty zielonym suknem, z butelkami wody mineralnej i sprzęgającymi mikrofonami. Tudzież konferencyjne gadulstwo, najlepszy pod słońcem patent na widowisko.

JS

Udostępnij