Ile jeszcze?
Bezpieczeństwo nas wszystkich, tak mówią. Przede wszystkim. No to przyjrzyjmy się temu bezpieczeństwu. W skrócie.
Mąż przywozi wirusa z pogrzebu z Kielc, Boże, z mojego rodzinnego miasta! I ja nagle, dokładnie: czwartego czerwca tego roku, bez żadnego aktorskiego przygotowania i zaangażowania, muszę zagrać rolę. Podejrzanej. Nie kicham, nie kaszlę, nie mam gorączki, czuję smaki i zapachy, nic mnie nie boli… Jakie życie mogłoby być piękne na warszawskim Żoliborzu, gdyby nie ten przeklęty wirus. I ci ministrowie zdrowia, którzy obsadzili mnie w niewłaściwej roli.
A może jestem tylko statystką w złym teatrze? Jak ci młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają robić wymazy (kilkunastokrotnie!), są mili, bo wiedzą, że to nieprzyjemna ingerencja w ego aktora/statysty. I policjanci, którzy pytają pod oknem, uprzedzając wcześniej przez telefon o swoim przyjeździe: jest pani w domu? Ile jeszcze?
No właśnie. Ile jeszcze. Wiadomo, dowcip opowiadany wielokrotnie przestaje śmieszyć. Dlatego pewnie kolejny minister zdrowia obwieścił, że tacy jak ja, bezobjawowi, nie będą już siedzieć w domach nieleczeni przez kilka miesięcy. Koniec, kropka. Ale ja i tak wymknęłam się kilka dni przed tą decyzją. Dwudziestego szóstego sierpnia. Jestem teraz ozdrowieńcem, tak to się nazywa. Lepsze niż być statystą w złym teatrze. Mam nawet glejt, który to potwierdza.
Dwudziesta druga rocznica ślubu, dziewiąte urodziny jednego wnuka, chrzciny drugiego, czterdzieste urodziny Syna… Zabraliście mi lato.