Decyzja

Blog
26 lut, 2019

„Stoją państwo przed trudną decyzją” – powiedziała dyrektorka podstawówki.

Byłam w trzech różnych szkołach, na spotkaniach informacyjnych. Tylko w jednej ktoś odniósł się do mnie z empatią. Nie byłam numerkiem na liście, nie byłam utrudniającą życie przewrażliwioną matką. Byłam człowiekiem, który jest zmuszony „zalogować” swoje dziecko do systemu, o którym wiadomo, że nie działa świetnie.

„Jeszcze nie wiem, powiem we wrześniu, zdecydujemy, kiedy zbierze się grupa, nie mogę teraz deklarować” – mówią kierowniczki placówek edukacyjnych. Jedyną osobą, która w tej sytuacji „musi”, jestem ja. Ja muszę: wiedzieć, zadecydować, zadeklarować już teraz.

Mogę zastosować kilka strategii. Mogę szukać rekomendacji, sprawdzać rankingi szkół, obliczać z Google Maps najszybsze trasy dojazdu, biorąc pod uwagę czynniki zmienności pogody, pór roku, natężenia ruchu miejskiego, planowane remonty i ewentualne roszady zawodowe, które pociągną zmianę mojego miejsca pracy. Jednak i tak nie mam pewności, że wybór danej szkoły będzie trafny. Czy podejmę decyzję szczęśliwą zależy od ślepego trafu i właściwego doboru pedagogów. A te ustalenia dokonywane są zwykle w ostatnim momencie.

Inną ścieżką podążając, mogę zdać się na ślepy los, i zdecydować na szkołę w najbliższym sąsiedztwie. To kusząca propozycja, bo odsuwa widmo codziennego niedoczasu, nerwówki stania w korkach. Takie rozwiązanie zwiększa również prawdopodobieństwo, że ktoś znajomy znajdzie się w tej samej klasie. To złagodzi stres w okresie adaptacyjnym. A nerwowi będą wszyscy i rodzice, i dzieci.

Może więc warto pójść na ustępstwa, by zachować tak cenny dzisiaj święty spokój? Dla niego można zgodzić się na warunki stawiane przez szkołę, zaakceptować podstawę programową, która dla wszystkich jest przecież taka sama. Zaakceptować lekcje religii organizowane w środku dnia tak, by dziecko, którego rodzice nie zadeklarowali woli udziału w zajęciach, było poddawane presji. Nieznacznej, ale rosnącej, która swe apogeum osiągnie za kilka lat w okresie komunijnym. Wyobraźnia podpowiada kolejne ustępstwa i kompromisy, na które przez szereg kolejnych dwanaście lat będziemy się zdobywać w obronie świętego spokoju.

Decyzja o szkole, do której pójdzie dziecko, nie musi być podyktowana chęcią przedstawiania mu świata, i wręczenia narzędzi, dzięki którym będzie w nim świadomie i odpowiedzialnie uczestniczyło. U jej podstaw może stać potrzeba spokoju i pewności, że dziecko jest pod opieką, że tak jak w przedszkolu, ktoś je nakarmił i wyprowadził na spacer, tak teraz nauczy je, jak czytać, pisać i liczyć. To rozproszenie odpowiedzialności też jest kuszące.

Konsekwencje decyzji, którą szkołę wybrać, nie dotyczą w gruncie rzeczy samego dziecka. To jest też moment, w którym zdaję sobie sprawę, że od września znów wracam do szkoły, codziennie będę tam chodzić i razem z dzieckiem przeżywać szkolne sytuacje. Tak, tu będzie potrzebny święty spokój. Spokój i opanowanie. I decyzja, czy zgadzam się, by, jak oszacowali socjolodzy, moje dziecko, podobnie jak ja kiedyś, zapomniało osiemdziesiąt procent z tego, czego się w szkole nauczy? Czy jednak rezygnując ze spokoju, będę stawiać ciągły opór szkolnym procedurom usankcjonowanym tradycją?

Ponad trzysta tysięcy dzieci pójdzie w tym roku do pierwszych klas. Mniej więcej dwa razy tyle dorosłych musi podjąć trudną decyzję. Mają czas od 20 lutego do 7 marca.

EH

Udostępnij